Cześć wszystkim, z tej strony Marta!
W końcu udało mi się przysiąść do komputera i zabrać za napisanie jakiegoś posta. Powiem Wam szczerze, że miałam na to ochotę już od dłuższego czasu, jednak brak dostępu do sprzętu spowodował, że przez ostatni tydzień nie byłam w stanie niczego wstawić. Teraz na szczęście sytuacja się zmieniła, ponieważ wróciłam z wyjazdu i komputer jest do mojej dyspozycji w zasadzie przez cały dzień. Oznacza to oczywiście, że w najbliższym czasie zaleję Was falą - mam nadzieję - ciekawych postów. Bez zbędnego klepania w klawiaturę, zapraszam do przeczytania dalszej części notki, która będzie dotyczyła mojej 'wyprawy' na narty.
✖
JAK DOSZŁO DO WYJAZDU?
Może zacznę od tego, w jaki sposób w ogóle postanowiliśmy (ja i moja rodzina) wyruszyć na tę śnieżną przygodę. Otóż, już od paru lat, mój tato dość regularnie jeździ na nartach, więc można było się domyślić, że po jakimś czasie będzie chciał mnie w to wciągnąć. Co prawda na początku nie byłam do tego pomysłu przekonana, gdyż jestem osobą, która nie lubi ekstremalnych sportów, bądź takich, gdzie można sobie coś połamać, jednak ku mojemu zdziwieniu, po pierwszym wyjeździe (trzy lata temu), naprawdę polubiłam ową dyscyplinę i od tamtej pory aż do dzisiaj jestem bardzo chętna na tego typu wyjazdy. Co do mojej mamy - dała się namówić dopiero w tym roku i z tego co widziałam, to również jej się ona spodobała. Można zatem stwierdzić, że ostatnia wyprawa była po prostu kontynuacją tych poprzednich.
GDZIE POJECHALIŚMY?
Tak jak co roku, naszym miejscem docelowym był Gołdap - polskie miasto, które niestety nie wszyscy kojarzą, a nawet niektórzy moi znajomy myśleli, że znajduje się poza naszym państwem! Jest położone blisko granicy polsko-rosyjskiej, dwie godziny od Białegostoku. Znajdziecie tam naprawdę wiele różnych zajazdów, hoteli, pokoi, miejsc noclegowych, więc z przenocowaniem nigdy nie ma tam problemu. My akurat zatrzymaliśmy się w jednym z gołdapskich zajazdów, umiejscowionym dosłownie pod samym stokiem - Piękną Górą.
ILE TRWAŁ WYJAZD I CO ROBILIŚMY?
Na narty pojechaliśmy na pięć dni i myślę, że był to idealny okres czasu, ani za mało, ani za dużo. Szczerze Wam napiszę, że nie mogłabym już dłużej jeździć, ponieważ moje mięśnie są dosłownie w stanie krytycznym, a boląca szyja daje o sobie znać. Myślę, że jest to spowodowane dość intensywnym, nagłym ruchem fizycznym, a także prawie ciągłym przebywaniem na stoku, bo nie oszukujmy się - jadąc na narty, prawie dzień w dzień na nich jesteś. Co konkretnie robiliśmy na wyjeździe, możecie zobaczyć poniżej:
dzień 1
⇨ przyjazd i zakwaterowanie się w pokojach
⇨ obiad
⇨ jazda na nartach (około 3h)
⇨ kolacja
dzień 2
⇨ śniadanie
⇨ jazda na nartach (ponad 3h)
⇨ obiad
⇨ ognisko
dzień 3
⇨ śniadanie
⇨ jazda na nartach (ponad 3h)
⇨ obiad
⇨ kręgielnia
dzień 4
⇨ śniadanie
⇨ narty (ponad 3h) + instruktor
⇨ wjazd wyciągiem krzesełkowym do kawiarni obrotowej
⇨ obiad
dzień 5
⇨ śniadanie
⇨ basen
⇨ wyjazd do domu
⇨ obiad po drodze
CZEGO SIĘ NAUCZYŁAM, CZY BYŁO WARTO?
Nie wiem, czy pisałam wcześniej, ale na nartach jeżdżę naprawdę dobrze, przynajmniej tak mi się zdaje. Na tym wyjeździe nauczyłam się inaczej hamować i skręcać, czyli wskoczyłam poziom wyżej. Kosztowało mnie to trochę bólu, bo mój ostatni upadek był dosyć mocny, przez co do dzisiaj boli mnie szyja. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Pomimo wielu 'wypadków' na śniegu bardzo się cieszę, że w tym roku udało mi się wyjechać na narty, zdecydowanie było warto.
✖
Na koniec tego posta chciałabym Wam podziękować za 60 tys. wyświetleń na blogu. Naprawdę jestem zadowolona, że strona się w tak szybkim tempie rozwinęła. Mam nadzieję, że niedługo wybije nam setka, a wtedy na pewno zorganizuje się jakiś większy konkurs. Póki co możecie się spodziewać małego losowania nawet w tym tygodniu. Dzięki za przeczytanie notki i do zobaczenia niedługo! Komentarz = motywacja
P.S. Przepraszam za brak jakichkolwiek zdjęć ze stoku, ale nie miałam jeszcze czasu zgrać ich na komputer, więc prawdopodobnie wstawię je kiedy indziej.